Fragment rozdziału
„USA jako wzorzec z Sèvres”


Główne grupy rasowo-etniczne w Stanach Zjednoczonych różnią się znacząco pod względem dochodu, pozycji zawodowej, poziomu wykształcenia i skali przestępczości. Bez względu na przyczyny tych różnic są one trwałe i kojarzone z kolorem skóry, przez co prowadzą do samosegregowania się społeczności, to znaczy do terytorialnej izolacji jednej grupy od drugiej. Istniejący konflikt rasowy ma bardzo mocne przełożenie na debatę publiczną. Zdarzenia dotyczące prawa i porządku, w które zamieszani są przedstawiciele różnych grup rasowych i etnicznych, prowadzą do polaryzacji społeczeństwa wzdłuż tych linii. Zarazem napięcia rasowe i etniczne to ciągły temat publicystyki, badań naukowych i sporów politycznych. Wraz z marginalizacją byłej większości zmienia się ton debaty. Obecnie biały kolor skóry jest odbierany przez niektóre środowiska lewicowe jak swego rodzaju grzech pierworodny. Odbierany jest jak znamię, którego w zasadzie nie można usunąć, i jak piętno Kaina za zbrodnię niewolnictwa, którego nie można ani wymazać, ani zapomnieć, ani wybaczyć. Grzech ten i zbrodnię można częściowo tylko zmazać poprzez odcięcie się od własnej kultury i przejście do obozu jej wrogów. Najnowsza społeczna historia Stanów Zjednoczonych zaczęła od walki z segregacją rasową w latach 60., przeszła przez etap negowania samego pojęcia rasy, po którym nastąpiła faza odwróconego rasizmu skierowanego przeciw białym i odwrotnej segregacji rasowej, gdzie biali są wykluczani na podstawie samej przynależności rasowej. Przyjrzyjmy się kilku szczególnie symptomatycznym zdarzeniom z tej najnowszej historii odnoszącym się do relacji rasowych w USA.

Trzeciego marca 1991 roku czarnoskóry Rodney King, przebywając na zwolnieniu warunkowym po napadzie rabunkowym, będąc pod wpływem substancji odurzających, prowadził samochód z nadmierną szybkością. Nie zareagował na próbę zatrzymania przez policję i dopiero po pościgu został schwytany. Stawiał opór, został brutalnie potraktowany przez policjantów, był bity pałkami i kopany. Zdarzenie zostało sfilmowane przez przypadkowego świadka. Gdy rok później sąd uznał policjantów za niewinnych, w Los Angeles wybuchły zamieszki rasowe trwające sześć dni. Murzyni zaatakowali białych i Azjatów. Ofiarą padli przypadkowi przechodnie i właściciele sklepów. Wyciągano ludzi z samochodów, rabowano i podpalano mienie. Jednej tylko grupie etnicznej, a mianowicie społeczności koreańskiej, zniszczono lub splądrowano 2300 sklepików. Zabito ogółem 55 osób, a ponad dwa tysiące zostało rannych. 3767 budynków zostało spalonych. Straty materialne oszacowano na ponad miliard dolarów. Dopiero wojsko było w stanie zaprowadzić porządek. Ogień zamieszek, który tli się od dawna w całym kraju, buchnął w Los Angeles tak wysoko, że został zauważony nawet przez media zagraniczne. Oliwy do ognia dolewają głośne przestępstwa kryminalne popełniane przez członków czarnej społeczności, a które stają się detonatorami nagromadzonej podskórnie niechęci.

W roku 1995 O.J. Simpson, znany czarny celebryta, który zrobił karierę jako sportowiec i gwiazda telewizyjna, został oskarżony o zabójstwo swej byłej żony i jej przyjaciela. Ofiary zostały wielokrotnie pchnięte nożem, głowa żony została nieomal odcięta od tułowia. O.J. Simpson zaczął uciekać na widok policjantów, co skończyło się pościgiem oglądanym przez miliony na żywo w telewizji. W jego samochodzie oprócz zapasu gotówki znaleziono między innymi sztuczne wąsy i inne elementy charakteryzacji. W trakcie dochodzenia zgromadzono mocne dowody. Na skarpetkach gwiazdora znaleziono krew zamordowanych, podobnie w jego wozie, a na ciele ofiary znaleziono kilka włosów podejrzanego. Na miejscu przestępstwa odnaleziono także rękawice ze śladami krwi ofiar oraz oskarżonego. Drugą rękawicę z tej samej pary znaleziono w jego domu. Obrona wskazywała na rzekomy rasizm policjantów, z których jednemu udowodniono używanie słowa „czarnuch” (nigger). Czarni uważali Simpsona za niewinnego, biali, Latynosi, Azjaci – za winnego. Wyrok skazujący mógłby doprowadzić do kolejnych zamieszek. Pod presją mniejszości murzyńskiej, mimo tak mocnych dowodów, sąd wydał wyrok uniewinniający. Znowu dały o sobie znać prawdziwe nastroje, kopcący konflikt syknął znowu złowrogo płomykami ognia w całym kraju na tyle znacząco, że wystraszył amerykańskie władze sądownicze. Podobnie dzieje się przy okazji różnych mało znaczących wydarzeń – niebezpieczne dla spokoju społecznego staje się normalne działanie policji, które skutkuje postrzeleniem bandyty czy ujęciem złodzieja.

Czarni postrzegają policję jako rasistowską, choć łamią prawo o wiele częściej niż biali i dokonują na białych wielokrotnie więcej przestępstw niż ma to miejsce w drugą stronę. Powstał nawet ruch „Czarne życie jest ważne” (Black Lives Matter), który jest wspierany między innymi przez Sorosa. Warto nadmienić, że powstały później ruch White Lives Matter, wzorowany na tym pierwszym, został uznany przez lewicowe organizacje za rasistowski. Nie zachodzi w tym przypadku żadna symetria. To, co dozwolone jest czarnym, to białym jest zabronione. Quod licet Iovi, non licet bovi. Co wolno wojewodzie…

Podobnie symptomatyczne są dla obecnego klimatu intelektualnego i społecznego w Stanach Zjednoczonych niektóre artykuły publikowane w prasie głównego nurtu oraz, z pozoru marginalna, działalność studencka na uczelniach. „New York Times”, jeden z najbardziej opiniotwórczych dzienników w kraju, opublikował kilka miesięcy temu w dziale „Opinie” artykuł Ekowa N. Yankaha, czarnoskórego profesora prawa, pod tytułem Czy moje dzieci mogą się przyjaźnić z białymi dziećmi? Yankah udzielił na pytanie odpowiedzi negatywnej:

Będę uczył moich chłopców, aby gruntownie wątpili w to, że przyjaźń z białymi jest możliwa. (…) będę uczył moich synów, że ich piękny odcień skóry wyznacza linię podziału.

Białym ufać nie można, a kolor skóry wyznacza linię frontu. Nie będę się z panem profesorem kłócił, ale zgodzić się też nie mogę. Nie mogę, bo gdybym napisał, jako biały człowiek, to samo co on, to natychmiast zarzucono by mi rasizm.